wtorek, 25 lutego 2014

Spotkanie "Wirtualna kradzież i sprzedaż w świecie gier komputerowych"

Serdecznie zapraszamy na spotkanie merytoryczne zatytułowane "Wirtualna kradzież i sprzedaż w świecie gier komputerowych", które odbędzie się 26 lutego (środa) o godz. 18:00 na Wydziale Prawa i Administracji UŁ w sali 2.46.


W spotkaniu wezmą udział zarówno studenci i doktoranci prawa, jak i gracze stykający się z przedmiotową problematyką (w tym redaktor działu gier komputerowych portalu Gildia.pl). 

Poruszone zostaną m.in. następujące kwestie:
- jakie błędy najczęściej popełniają wirtualni złodzieje
- jak radzić sobie z kradzieżą wirtualną, np. kont na Steamie
- system handlu i kradzieży w World of Warcraft
- wirtualne bezprawie na przykładzie gry Metin 2
- sprzedaż własności wirtualnej za realną walutę

Dołącz do wydarzenia na Facebooku!
Serdecznie zapraszamy!

Plakat przygotował Piotr Adamczewski.

piątek, 14 lutego 2014

Wikipedia coraz częściej w orzeczeniach sądowych

Coraz częściej sądy w swoich orzeczeniach odwołują się do popularnej internetowej encyklopedii o nazwie Wikipedia. Wykorzystują ją, gdy potrzebna im jest im wiedza spoza prawa.


Sądy powołują się na Wikipedię już wtedy, gdy trzeba zdefiniować jakoś pewien prosty fakt. Na przykład w jednej z spraw o emeryturę (wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie, sygn. akt III AUa 1516/12) przywołano definicję pracy kierowcy. Częściej jednak z wikipedii sądy korzystają, gdy potrzebna jest im specjalistyczna wiedza z zakresu faktów naukowych czy historycznych. I tak w orzeczeniach można znaleźć odwołanie do Wikipedii, gdy potrzebna była definicja marskości wątroby (wyrok Sądu Okręgowego w Elblągu, sygn. akt I Ca 300/13) czy wiedza na temat struktury Służby Bezpieczeństwa (wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, sygn. akt XIII U 7238/10).

Czy sądy powinny korzystać z Wikipedii – portalu, gdzie każdy może zmienić dane hasło bez większych ograniczeń? Wydaje się, że sprawa jest prosta w przypadku faktów notoryjnych. Fakty powszechnie znane nie wymagają dowodu, a więc sąd je po prostu stwierdza. Encyklopedia natomiast jest niczym innym, jak nie zbiorem faktów powszechnie znanych.

Sprawa się komplikuje, gdy chodzi o wiedzę specjalistyczną. Kiedy takowa jest potrzebna, sąd powinien raczej odwołać się do opinii biegłego, a nie korzystać z Internetu.

Źródło: gazetaprawna.pl

piątek, 7 lutego 2014

„Nie próbujemy już robić wszystkiego” – Sony sprzedaje VAIO

Od 2008 r. Sony wciąż wykazuje straty. W samym 2012 roku firma straciła 6 mld dolarów. Wyniki z 2013 roku nie są jeszcze znane, ale Sony już również prognozuje stratę w wysokości 1,1 mld. Nic dziwnego, że agencja Moody's obniżyła rating przedsiębiorstwa do poziomu „śmieciowego”, sugerując, że inwestowanie w firmę może być ryzykowne. Teraz Sony sprzedaje dział komputerów osobistych. Zmian ma być jeszcze więcej, a Kazuo Hirai, prezes Sony, mówi: „Nie próbujemy już robić wszystkiego”.


Nabywcą działu komputerów osobistych i marki VAIO jest japoński fundusz inwestycyjny Japan Industrial Partners. Obie strony transakcji przekonują jednak, że nie będzie to koniec marki, a jej wskrzeszenie w postaci niezależnej firmy. Serwis i obsługa gwarancji będą zapewnione, a na początku Sony dołoży 5 proc. kapitału potrzebnego do rozkręcenia przedsiębiorstwa.

Problemem komputerów VAIO według specjalistów nie była zła jakość, a mało konkurencyjna cena. Zwłaszcza komputery z Korei przyczyniły się do upadku VAIO. Sony nie mogło dalej rywalizować z takimi firmami jak Lenovo, HP i Dell.  Jednak spadek sprzedaży komputerów to nie tylko problem Sony. W 2013 roku sprzedano ich ogólnie o 10% mniej niż rok wcześniej.

Sony planuje również spore zmiany w swoim dziale telewizorów, który dawniej najbardziej przyczynił się do wyrobienia pozycji rynkowej tej firmy. Nie dotrzymując kroku konkurencji, 2011 rok Sony zakończyło stratą w wysokości ponad 1 mld dol., a 2012 rok - ok. 679 mln dol. Zgodnie z przewidywaniami w 2013 roku strata wyniesie ok. 220 mln dol. Sony planuje więc restrukturyzację i odłączenie działu telewizorów od firmy matki. Oznacza to dużą liczbę zwolnień: do końca 2014 r. pracę straci ok. 5 tys. pracowników, w tym 1,5 tys. w samej Japonii.
Jedną z najważniejszych branży dla Sony są gry i konsole. PlayStation wciąż przynosi zyski, a firma, mimo rosnącej w siłę konkurencji, wciąż pozostaje liderem na rynku. W ostatnim kwartale konsole przyniosły Sony 172 mln dolarów czystego zysku. Co więcej, niedawno podano wiadomość, że Sony jest już gotowe do testów streamingu gier, podczas gdy główny konkurent firmy, Microsoft, dopiero zaczyna prace nad tą usługą.

Duży potencjał niesie dla Sony również branża filmowa. Biznes Sony Pictures Entertainment wciąż jest rentowny. Co prawda w zeszłym roku firma miała kilka wpadek („Świat w płomieniach”, „1000 lat po Ziemi”), lecz niewątpliwie niedługo wszystko nadrobi dzięki prawom do niektórych komiksowych bohaterów Marvela i kolejnej części „Niesamowitego Spider-Mana”, który trafi do kin w kwietniu tego roku. Wciąż dochodowy jest też dział seriali. Choć najbardziej dochodowe „Breaking Bad” już się skończyło, do Sony wciąż należą takie produkcje jak „Justified” czy popularny „Hannibal”.

Co ciekawe, Sony nie wyklucza też inwestycji w ubezpieczenia. Co prawda te na razie sprzedaje tylko w Japonii, ale w ciągu ostatnich 10 lat firma zarobiła na tym 9,07 mld dolarów.

Źródło: wyborcza.biz, wordpress.com

poniedziałek, 3 lutego 2014

Google przegrywa proces w sprawie Maxa Mosleya

24 stycznia tego roku hamburski sąd wydał wyrok, w którym Google zostało zobowiązane do blokowania treści naruszających dobra osobiste Maxa Mosleya, byłego prezydenta Międzynarodowej Federacji Samochodowej.
20 marca 2008 roku zostały opublikowane zdjęcia z tzw. „sick Nazi orgy”, w której brał udział brytyjski prawnik i ówczesny prezydent Międzynarodowej Federacji Samochodowej, Max Mosley. Szybko posypały się pozwy. Od wydawcy brytyjskiego „News of the World” Mosley uzyskał już 60 tys. funtów, natomiast z niemieckim „Bild” zawarł ugodę pozasądową. Najgłośniejszym i najbardziej kontrowersyjnym procesem był jednak ten przeciwko Google. Pełnomocnicy Mosleya twierdzili, iż osoba, której dobra osobiste są naruszane przez treści dostępne w zasobach Internetu, może oczekiwać od właścicieli internetowych wyszukiwarek zablokowania dostępu do nich. Google się z tym nie zgadzało, twierdząc, iż wyszukiwarka jest jedynie platformą, która pokazuje linki do treści, przy czym za owe treści nie odpowiada.

Sąd w Hamburgu poparł Maxa Mosleya. Google został zobowiązany do skutecznego blokowania dostępu do zdjęć, które istotnie naruszają „sferę życia prywatnego, ponieważ pokazują zachowania seksualne” Maxa Mosleya. Powód miał okazję być zapamiętany jako czterokrotny prezydent Międzynarodowej Federacji Samochodowej, jednak seksafera w sieci pogrążyła jego reputację. Teraz wydaje się, że Mosley próbuje zostać zapamiętany jako walczący o prywatność w sieci i tzw. prawo do bycia zapomnianym. Wyrok w Hamburgu jest o tyle ważny, że po raz pierwszy zobowiązuje firmę odpowiedzialną za wyszukiwarkę do blokowania dostępu do stron WWW.

Google zapowiada odwołanie od wyroku. Podnosi przy tym, że nałożenie nań takiego obowiązku czyni tym samym z niego cenzora, co kłóci się z prawem do informacji. Oczywiście poza fundamentalnym pytaniem o legalność cenzurowania informacji przez wyszukiwarkę powstaje też pytanie o techniczną wykonalność takiego wyroku. Nawet, jeśli dane strony zostaną zablokowane, zaraz pojawiają się nowe, co przypomina „błędne koło”.

Warto też w tym miejscu powiedzieć, że obecnie toczy się również inny, podobny spór, tym razem przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej (sprawa Google Spain, C-131/12). Przypomnijmy, iż w postępowaniu przed TS UE rzecznik generalny przedstawia opinię, w której dokonuje szczegółowej analizy sporu, w szczególności jego kwestii prawnych, oraz w sposób całkowicie niezależny proponuje Trybunałowi właściwe jego zdaniem rozwiązanie przedstawionego problemu. We wspomnianej sprawie Google Spain rzecznik generalny Niilo Jääskinen w swojej opinii wyraził pogląd, iż nakazanie blokowania wyszukiwarce internetowej treści skutkowałoby nadmiernym ograniczeniem prawa do uzyskania informacji. Podkreśla przy tym, iż Google nie jest administratorem danych osobowych, gdyż nie tworzy treści, tylko je udostępnia.
Sam spór o prawo do bycia zapomnianym jest obecnie bardzo widoczny w Unii Europejskiej. Coraz częściej pojawiają się przy tym propozycje ograniczające prawo do bycia zapomnianym. W projekcie nowego rozporządzenia UE pojawiły się zapisy zobowiązujące administratora danych do informowania podmiotów uzyskujących dostęp do treści za jego pośrednictwem o niedopuszczalności dalszego przetwarzania. Administrator miałby jednak „brać pod uwagę dostępne środki techniczne i koszty” takich działań. Należy przy tym podkreślić, że w orzecznictwie unijnym zostało utrwalone stanowisko, iż umieszczanie danych osobowych w internecie jest ich przetwarzaniem (sprawa Lindquist, C-101/01).

Gdzieś w tle tego wszystkiego pojawia się też problem o ocenę działań osób nieroztropnie umieszczających treści w internecie i ofiar domorosłych paparazzich. Trudno zrównywać jednych z drugimi, chociażby biorąc pod uwagę zasadę „volenti non fit iniuria” („chcącemu nie dzieje się krzywda”).

Batalia między prawem do informacji i prawem do prywatności wciąż trwa. Jak widać, sądy na razie bardziej bronią prawa do prywatności, jednak spór może się znów zaognić, jeśli TS UE przyzna rację rzecznikowi generalnemu w sprawie Google Spain. Na razie sądy twierdzą, iż profesjonaliści dostarczający jakieś „rozwiązania” na rynek, nie mogą się uchylać od odpowiedzialności, argumentując, że nie panują nad nimi. Jednak czy można tego wymagać w przypadku tak specyficznego medium, jakim jest Internet? Powstaje też pytanie, kto tutaj powinien bardziej myśleć o ochronie prawa do prywatności: dostawcy usług internetowych czy może sami użytkownicy, którzy swoim nieroztropnym zachowaniem prowokują kolejne internetowe afery? Wydaje się bowiem, że większość takich sporów wynika przede wszystkim z nagannego zachowania danego użytkownika i ciężko obarczać odpowiedzialnością za nie internetową wyszukiwarkę. Może wystarczyłoby trochę zwykłego rozsądku? Choć prawo do prywatności należy chronić, to jednak każdy z nas (a już w szczególności osoby publiczne) powinien sobie zdawać sprawę, że prawo do zapomnienia to obecnie fikcja i po prostu jeśli coś raz trafi do sieci, to wręcz niemożliwym jest pełne tego usunięcie. Wystarczy by jakaś osoba skopiowała dane treści na swój dysk – czy według sądu wyszukiwarki powinny też odpowiadać za treści na czyimś komputerze? Granicę między prawem do prywatności i prawem do informacji od zawsze było ciężko wyznaczyć i być może jest to niemożliwe, a każdy przypadek należy oceniać indywidualnie.