Holenderska gazeta „NRC Handelsblad”, powołując się na
materiały przekazane przez Edwarda Snowdena, podała informację, iż w 2012 r. NSA
zainfekowała ponad 50 tys. światowych sieci komputerowych złośliwym
oprogramowaniem typu malware mającym na celu kradzież poufnych informacji.
Akcja polegała na zarażaniu komputerów „cyfrowymi implantami”,
które działały jak „uśpione komórki” – dzięki temu mogły pozostawać niewykryte
przez lata. Snowden podaje, że operacji
dokonuje tajna jednostka NSA o nazwie Tailored Access Operations (TAO). W
swobodnym tłumaczeniu nazwa oznacza Operacje Dostępu Na Zamówienie, co od razu wskazuje
na charakter działalności działu. Hakerzy mają włamywać się na różne komputery,
działając swobodnie i bez utartego schematu.
Celem infekcji są m.in. komputery w Chinach, Rosji,
Wenezueli i Brazylii. Inwigilowano również Niemcy, Belgię i Holandię. Holenderski
minister spraw wewnętrznych Ronald Plasterk potwierdził niedawno, że NSA
monitoruje pocztę i ruch telefoniczny w Holandii, a także wymienia dane z
holenderską agencją bezpieczeństwa AIVD. Według „NRC Handelsblad” Holandia była
podsłuchiwana już w 1946 r.
Jako przykład takiej udanej operacji „NRC Handelsblad”
podaje atak na belgijską firmę telekomunikacyjną Belgacom z września tego roku.
Wbrew wcześniejszym doniesieniom, miałby za nią stać wywiad amerykański, a nie wywiad
brytyjski, jak wcześniej donoszono.
Wojna patentowa między firmami Apple i Samsung trwa od lat.
Amerykanie co chwilę oskarżają Koreańczyków o kradzież patentów swoich
urządzeń. Sądy w różnych krajach są podzielone, ale na razie ostatnią bitwę wygrało
przedsiębiorstwo z USA. Sąd w kalifornijskim San Jose orzekł, że firma Samsung
naruszyła patenty amerykańskiego Apple. Odszkodowanie za poniesione straty
wynosi 290 mln dolarów.
Warto jednak podkreślić, że to na pewno nie pierwsze i nie
ostatnie sądowe starcie tych dwóch gigantów, a rozstrzygnięcia są drastycznie
różne w zależności od sądu. Jeszcze niedawno w Wielkiej Brytanii sędzia nie uznał roszczeń
Apple, który oskarżył Samsunga o kopiowanie iPada, a z kolei w USA Samsung
musiał zapłacić miliard dolarów odszkodowania.
Nie bez znaczenia jest miejsce pochodzenia obu firm.
Kalifornia to stan, w którym założono Apple, więc trudno się dziwić ostatniemu
orzeczeniu. Z kolei odwrotna sytuacja miała miejsce w Korei Południowej, gdzie
sąd swego czasu przyznał rację Samsungowi i uznał skargę Apple za bezzasadną. O obiektywne orzeczenie jest tu więc niezwykle trudno. Warto jednak podkreślić, że w zeszłym roku sąd w Seulu orzekł, iż koncerny
Apple i Samsung wzajemnie podkradały sobie opatentowane rozwiązania stosowane w
smartfonach i tabletach, w konsekwencji czego część produktów obu firm wycofano
ze sprzedaży na terenie Korei Południowej.
Firmy Walt Disney Co. i Google podpisały umowę zezwalającą
na udostępnianie za darmo produkcji Disneya na serwisie YouTube. Pierwszym
krajem w Europie, który objęła umowa, jest właśnie Polska.
Błażej Staryszak z działu marketingu The Walt Disney Company
Polska podkreśla, że współpraca ma na razie charakter lokalny i będzie
dotyczyła tylko kraju nad Wisłą. Być może jednak Polska ma szansę zapoczątkować
udostępnianie programów Disneya również w innych państwach starego kontynentu.
Na serwisie YouTube będzie można oglądać produkcje emitowane
w trzech kanałach - Disney Channel, Disney XD, Disney Junior. Dotychczas
udostępniono pełne odcinki seriali "Do dzwonka", "Auta: Bujdy na
Resorach", "Kubusiowe przygódki" oraz "Teraz Miki". W
przyszłości w serwisie ma się pojawić również "Miki w szortach".
Profesjonalne treści o wysokiej jakości są potrzebne portalowi
YouTube do pozyskiwania reklamodawców. W Polsce do tej pory podobną umowę
Google zawarło tylko ze studiami filmowymi Tor i Kadr, które w zamian za udział
w reklamach udostępniają klasykę polskiego kina. Walt Disney Co. jest pierwszym
wielkim koncernem medialnym, który zdecydował się na reklamową współpracę z
YouTube’m. Do tej pory to i podobne przedsiębiorstwa ograniczały się do płatnej
wypożyczalni filmów dostępnej wyłącznie dla użytkowników ze Stanów
Zjednoczonych.
Poniżej możecie obejrzeć jedną z przykładowych
udostępnionych przez Disneya animacji.
Cyberwojna prowadzona przez światowe mocarstwa prawdopodobnie ma kolejne
ofiary. Rosyjscy kosmonauci przypadkowo zainfekowali komputery na
Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wirusem Stuxnet. Co więcej, według eksperta ds.
bezpieczeństwa informatycznego, Eugene’a Kaspersky’ego, wirus zaatakował
również jedną z rosyjskich elektrowni atomowych.
Wirus Stuxnet instaluje się na małych nośnikach pamięci USB bez
wiedzy właścicieli, kiedy ci użyją ich na zainfekowanych komputerach. O stworzenie
Stuxnetu podejrzewa się służby specjalne USA i Izraela (tak parę miesięcy temu
donosił New York Times). Prawdopodobnie pierwotnie wirus został zaprojektowany
w celu sabotowania irańskiego programu atomowego. Jego głównym zadaniem było uszkadzanie
zakładów przemysłowych. Wirus miał dostać się do Iranu za pośrednictwem
rosyjskich naukowców.
Stuxnet pokazuje, jak niebezpieczne mogą być wirusy
komputerowe, nawet te tworzone do dokładnie sprecyzowanych, uzasadnionych
celów. Obecnie wirus niewątpliwie wyrwał się spod kontroli. Dane z czerwca tego
roku pokazywały, że zniszczył ponad 100 tys. europejskich komputerów. Złośliwe
oprogramowanie potrafi zaatakować komputery zakładowe pomimo odcięcia
wewnętrznej sieci od internetu, wystarczy, że dostanie się tam na przenośnych
pamięciach USB. W tym miesiącu wirus zaatakował komputery Międzynarodowej
Stacji Kosmicznej: uszkodzenia na szczęście były niewielkie i nie zagroziły
życiu astronautów, ale cała sytuacja mogła się rozwinąć w zupełnie innym
kierunku… Co sądzicie o cyberwojnach prowadzonych przez niektóre
państwa? Czy możliwe jest pełne okiełznanie komputerowego wirusa?
W dniu 5 listopada na Wydziale Prawa i Administracji
Uniwersytetu Łódzkiego odbył się Dzień Prawa Internetu. Był on organizowany
przez stowarzyszenie ELSA, firmę Google oraz nasze Koło. W trakcie wydarzenia
poruszono takie problemy jak prawo do prywatności i wolność słowa w Internecie
oraz kwestię, czy Internet jest dobrem powszechnym.
Pierwszą prelekcję poprowadziła dr Ewa Kulesza – były
Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, czynna uczestniczka dyskusji nt.
ACTA. Opowiadała o prawie do prywatności, które powtarza się w wielu aktach
prawa międzynarodowego. W Polsce prawo do prywatności gwarantuje nam
Konstytucja w art. 47. Przedmiot prelekcji można zdefiniować jako dążenie do
zagwarantowania ludziom sfery prywatnej, do której nikt nie ma dostępu. Jest to
sfera dotycząca dobra własnego jednostki. Jeśli chodzi zaś o samą definicję
prywatności, to dużą rolę w jej sformułowaniu odegrali prof. Kopf, prof.
Szpunar oraz prof. Petrykowska. Z ich prac można wywnioskować, iż prywatność to
prawo do życia własnym życiem wedle własnej woli, z ograniczeniem ingerencji
zewnętrznej. Co więcej, prywatność pozwala jednostce na decydowanie, którymi
informacjami podzieli się z innymi.
Prawo do prywatności obecnie nie jest już tylko ideą. To
normy prawne na płaszczyźnie krajowej i międzynarodowej. Na tle tematyki
Internetu pojawia się jednak problem prawa do zapomnienia – czy przy obecnym
stanie technologii jesteśmy w stanie usunąć wszelkie informacje o danej osobie?
Drugą prelekcję poprowadziła dr Joanna Kulesza - przewodnicząca
Komitetu ds. Członkostwa Światowej Sieci Akademickiej ds. Zarządzania
Internetem (GigaNet), ekspert Rady Europy i paryskiej Akademii Dyplomatycznej. Członek Internet Society, Diplo
Internet Governance Community oraz ICANN Non-Commercial Stakeholder Group
(NCSG). Jej wystąpienie skupiło się na problemie wolności słowa w
Internecie. Wolność słowa to prawo do posiadania i rozpowszechniania poglądów,
a także otrzymywania informacji bez ingerencji władz publicznych. Problematyka
ta często jest przedmiotem rozważań Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Ostatnio przedmiotem dyskusji stała się również kwestia odpowiedzialności
dostawców usług internetowych za udostępniane przez nich treści. Dr Kulesza
przedstawiła przy tym parę spraw, w których pozwanym była firma Google.
Na zdjęciu (od lewej): Prezes SKN Prawa Nowych Technologii Paulina Ostrowska, opiekun naukowy dr Joanna Kulesza, dr Ewa Kulesza
Dr Kulesza wyczerpująco zaprezentowała także problem
odpowiedzialności autorów publikacji internetowych. Trzeba się bowiem liczyć z
tym, że nawet wpisy na blogu spełniają ustawowe kryteria publikacji
periodycznej, a więc publikacji prasowej. Osoby zajmujące się szeroko
rozumianym dziennikarstwem internetowym, nawet tym amatorskim, muszą więc
zachowywać pewne standardy. Przy tej okazji dr Kulesza poruszyła również
problem odpowiedzialności za materiały pochodzące bezpośrednio od redakcji. Jak się okazuje, nie
jest to kwestia prosta, szczególnie, jeśli chodzi o kwestię komentarzy internautów. Polski Sąd Najwyższy stwierdził, że komentarze nie są
materiałami redakcyjnymi, a więc portal nie może ponosić za nie
odpowiedzialności. Jednakże stosunkowo niedawno Europejski Trybunał Praw
Człowieka w sprawie przeciwko portalowi Delfi orzekł, iż dostawca
usług internetowych może ponosić odpowiedzialność za komentarze internautów.
Sprawa więc wciąż nie jest przesądzona i niesie ze sobą wiele nierozwiązanych
problemów.
Dalszą część Dnia Prawa Internetu poprowadził Studencki Ambasador
Google. Najpierw opowiedział o problemie kontroli sieci przez rządy różnych
krajów. Zaprezentował przy tym akcję Freeandopen zorganizowaną przez Google
zbierającą zwolenników wolnego Internetu.
Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o tej akcji, zapraszamy na
stronę http://www.google.pl/takeaction/.
Studencki Ambasador Google przeprowadził również warsztaty
dotyczące wykorzystania nowych technologii w codziennej pracy (tej na studiach
i późniejszej zawodowej). Każdy uczestnik wydarzenia wyszedł z plikiem różnych
gadżetów Google (długopisy, naklejki, magnesy itp.). Niewątpliwie było warto.
Dzień Prawa Internetu zakończył się sukcesem. Wzięły w nim udział
osoby zainteresowane tematem i chętne do dyskusji oraz aktywnej współpracy
podczas warsztatów. Każdy uczestnik na pewno nie tylko poszerzył swoją wiedzę o
prawie Internetu czy firmie Google, a również bardzo dobrze się bawił.
Na zdjęciu: członkowie SKN Prawa Nowych Technologii
Autorem zdjęć jest Michał Simla z SKN Prawa Nowych Technologii
Twitter, jeden z najpopularniejszych serwisów
społecznościowych na świecie, wszedł w czwartek na giełdę. Był to chyba
najbardziej oczekiwany giełdowy debiut tego roku. Cena emisyjna wynosiła 26
dolarów, ale wartość akcji w ciągu kilku godzin wzrosła o 70%. Wejście Twittera
na giełdę ma być największym debiutem firmy technologicznej od czasu debiutu
innego portalu społecznościowego, Facebooka, w maju 2012 roku.
Twitter powstał w 2006 r. i przez ostatnie lata dynamicznie
się rozwijał. Obecnie jego aktywnymi użytkownikami są nawet najważniejsi
światowi politycy, co nie raz przyśpieszyło już przepływ informacji, a także
cały czas sprawia wrażenie zbliżenia się znanych osobistości do przeciętnych
ludzi. Wielu komentatorów zwraca też uwagę na ogromną wartość Twittera dla
rządu USA, który w ten sposób miałby lepiej kontrolować swój kontakt z
obywatelami. Większość dochodów Twittera pochodzi z reklam. Analitycy szacują,
że w tym roku jego dochód osiągnie ponad 580 mln dolarów. W 2012 roku było to
ponad 288 mln, a prognozy na rok 2015 mówią już o 1,33 miliarda. Wartość
Twittera szacuje się na około 14 mld dolarów. Jest to dość zaskakujące, bo jednocześnie
Twitter zamknął zeszły rok ze stratą w wysokości 79,4 milionów dolarów, co
sugeruje, iż jest to „kolos na glinianych nogach”.
W sieci pojawiają się komentarze, iż wartość akcji Twittera
szybko spadnie i ostrzegają inwestorów przed pochopnością. Przypomnijmy, że
konkurencyjny dla Twittera Facebook w zeszłym roku, niedługo po swoim giełdowym
debiucie, szybko stracił na giełdzie. Akcje serwisu Marka Zuckerberga
debiutowały na poziomie 38 dolarów, by po zaledwie kilku miesiącach spaść do
wartości nieco ponad 18 dolarów.
Jak myślicie? Twitter podzieli losy Facebooka czy też
poradzi sobie lepiej? Źródło: Gazeta Prawna, Newsweek
Użytkownik Internetu zainteresowany jakąś firmą lub
produktem często czyta komentarze innych internautów, by wyrobić sobie swoją
wstępną opinię. Jednakże rzetelne komentarze to już niestety przeszłość. Firmy coraz
lepiej radzą sobie z tym, by żaden komentarz im nie zaszkodził.
Nieetyczne działania w postaci zlecania zewnętrznym firmom
pisania pozytywnych komentarzy to obecnie norma. Większość pozytywnych opinii
wyrażają tak naprawdę pracownicy danej firmy, wynajętej przez nią firmy PR bądź
jakieś inne, związane z daną działalnością osoby. Kupowanie komentarzy obecnie
stało się kolejnym sposobem na biznes. Na serwisach dla osób poszukujących
pracy tymczasowej łatwo znaleźć ogłoszenia, których przedmiotem jest zlecenie
pisania komentarzy.
Niektóre portale, w szczególności porównywarki cenowe,
próbują uchronić konsumentów przed tą praktyką wprowadzając np. systemy tzw.
zaufanych komentarzy. Nie jest to jednak rozwiązanie idealne czy zawsze
skuteczne.
Problem nieetycznego zdobywania autorów komentarzy dotyczy
obecnie praktycznie większości przedsiębiorstw – od tych małych, próbujących
zaistnieć w sieci, po prawdziwe giganty. Niektórzy usprawiedliwiają praktykę
kupowania komentarzy pojęciem tzw. marketingu szeptanego. Występuje on w
pozornie spontanicznych wypowiedziach, pod płaszczykiem których kryją się tak
naprawdę treści czysto reklamowe. Jednakże omawiany proceder to działanie
skonstruowane w taki sposób, że odbiorca jest przekonany, iż dana informacja
pochodzi od zadowolonego klienta firmy, a nie agencji PR lub zawodowego
„komentatora”. A to już raczej określą się w sieci pojęciem marketingu szemranego.
Rada Etyki Public Relations stwierdziła dwa lata temu, iż „Działania
polegające na tworzeniu wpisów/komentarzy pod fałszywymi tożsamościami nie
pozwalają na identyfikację nadawcy przekazu, jak również określenie jego
intencji, czym naruszają jeden z podstawowych fundamentów etyki public
relations. Są również nieuczciwym działaniem wobec konsumentów, którzy poprzez
tego typu działania mogą być wprowadzeni w błąd”. Niestety, Rada stanowi
jedynie organ opiniotwórczy i nie może skutecznie walczyć z tym problemem.
Fakt, iż społeczność internetowa również krytykuje taki proceder też w niczym nie
pomaga. Szczególnie, iż chwilami naprawdę ciężko jest odróżnić, który komentarz
pochodzi od zwykłego użytkownika, a który jest wygenerowany przez daną firmę
lub osobą dlań działającą.
Konsumentom pozostaje chyba czytanie raczej opinii
pełniejszych niż komentarze (recenzji, artykułów itp.), samodzielne
porównywanie ocen prezentowanych przez różnych autorów, a także zachowanie
zdrowego rozsądku.
A Wy co sądzicie o kupowaniu komentarzy? Zachęcamy do
dyskusji.
„Budując mosty” – takie hasło przyświecało ostatniemu
spotkaniu Forum zarządzania Internetem Organizacji Narodów Zjednoczonych (United
Nations Internet Governance Forum – w skrócie IGF). I rzeczywiście wiele mostów
należy odbudować lub wybudować od podstaw, biorąc pod uwagę ostatnie liczne
afery związane ze szpiegowaniem przez organy USA podmiotów prywatnych i
publicznych. Warto przy tym podkreślić, że było to pierwsze spotkanie IGF od
czasu ujawnienia przez Edwarda Snowdena informacji o działalności szpiegowskiej
NSA.
W IGF wzięło udział 1,5 tys. przedstawicieli rządów, organizacji
społecznych i sektora prywatnego. Głównym tematem poruszanym podczas Forum były
kwestie wszechobecnego nadzoru oraz cyberszpiegostwa. Zastanawiano się, jak
chronić prawa obywateli i czy prawo międzynarodowe jest w stanie ukrócić
niektóre kontrowersyjne praktyki.
Na IGF byli
również obecni przedstawiciele Global Internet Governance Academic Network
(GigaNet) oraz Association for Progressive Communications (APC). Obie
organizacje współtworzyły panel dot. bezpieczeństwa, nadzoru i militaryzacji
cyberprzestrzeni.
Liczne warsztaty i dyskusje tematyczne odnosiły się do „przywracania
zaufania” w Internecie oraz potencjalnych zagrożeń płynących z ewentualnego ograniczenia
Internetu przez państwa bojące się o bezpieczeństwo i prywatność komunikacji
cyfrowej. Podczas IGFu często podkreślano zdeterminowanie do zrobienia czegoś
dla Internetu i jego użytkowników, a przede wszystkim chęć zapobiegania na
skalę światową takim sytuacjom jak ostatnie skandale NSA (przypomnijmy, że parę
miesięcy temu były pracownik CIA i NSA Edward Snowden ujawnił program szerokiej
inwigilacji obywateli USA, a niedawno okazało się, że zgodnie z dokumentacją,
do której dotarły niemieckie media, amerykańska Agencja Bezpieczeństwa
Narodowego (NSA) mogła podsłuchiwać kanclerz Angelę Merkel od 2002 roku).
Po ostatnich szokujących aferach Stany Zjednoczone będą się musiały
naprawdę napracować, by odbudować wspomniane we wstępie mosty. Sojusznicy USA są
poruszeni, a wiele osób zauważa, iż zaufanie w zakresie telekomunikacji i
informatyki zostało kompletnie zniszczone w wyniku nieautoryzowanego zbierania
danych i metadanych. Czy da się rozwiązać ten problem? Podczas Forum pojawiały
się uwagi, że opracowanie zasad nadzoru nad cyberprzestrzenią jest "konieczne,
ale niewystarczające".
Trzeba jednak przyznać, że ciężko jest wyobrazić sobie jakiś
wiążący formalnie środek zapobiegający cyberszpiegostwu czy nadmiernemu
nadzorowi sieci. Cyberprzestrzeń po prostu ciężko jest okiełznać. Z jednej
strony Internet wydaje się być jedynym naprawdę wolnym medium, a z drugiej
natomiast – sieć łatwo wykorzystać do naruszania praw obywateli. Brakuje tu
pewnego kodeksu etycznego, dążenia do maksymalizacji pozytywnej działalności w
Internecie i jednocześnie zwalczania działalności negatywnej, burzącej porządek
cyberprzestrzeni.
A co wy sądzicie? Czy przy obecnym rozwoju technologii da
się stworzyć skuteczne mechanizmy zwiększające bezpieczeństwo w sieci? Czy da
się w ogóle ograniczyć lub zwalczyćcyberszpiegostwo? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.